Takie są moje przeżycia ... - wspomina Irena Ignatowicz Tupalska
Urodziłam się w 1933 roku w Bohdanowie - Wilno. Ojciec - przedwojenny kolejarz, dlatego w pierwszej kolejności w kwietniu 1945 roku zostaliśmy przesiedleni z Wilna na Zachód. Przywieziono nas do Swiebodzina. Jednak los tak pokierował, że ojca oddelegowano do Kostrzyna - a było to w maju 1945 r. Do Kostrzyna jechaliśmy z kilkoma innymi kolejarzami (4 osoby) wagonem towarowym przez stację Rzepin i tu czekaliśmy 2 doby na częściowe uzupełnienie przejazdu przez most na rzece Warcie.
Po przyjeździe otrzymaliśmy mieszkanie przy ul. Świerczewskiego (blok PKP) w ostatniej klatce. Jako rodzina mieliśmy 1 pokój + wspólna kuchnia, w drugim pokoju rnieszkało 4 sokistów (SOK) PKP. Trzy klatki w budynku (od dworca kolejowego) zajmowało wojsko radzieckie.
Nie wolno było mi nigdzie wychodzić, więc moim zajęciem było patrzenie przez okna a myślami byłam z koleżankami ze Świebodzina.
Jako pierwsze 12-letnie dziecko miasta Kostrzyna przeżyłam straszny wstrząs na widok tego miasta a raczej gruzowiska, pełno było trupów ludzkich i końskich, resztki murów, odcinki dobrze zachowanych ulic nigdzie nie prowadziły. Wśród sterczących gruzów i min trudno było dopatrzyć się jakichkolwiek śladów życia. Wypalone ściany frontowe tych kamienic, które nie zrównane z ziemią świeciły pustkarn i straszyły ciemnymi oczodołami wypalonych okien, z tej pustki i martwoty wyzierał tragizm wojny. Zabytki, jakie znajdowały się w Kostrzynie przestały istnieć.
Napotykano niewypały i wybuchy. Rosła wciąż liczba ofiar, wśród nich było kilku moich kolegów.
W pierwszym powojennym okresie zainteresowania rnieszkańców Kostrzyna koncentrowały się przede wszystkim na sprawach związanych z polepszeniem warunków życiowych. Mimo to, początki życia kulturalnego w mieście sięgają właśnie tego okresu. Ponura rzeczywistość, warunki bytowania w zniszczonym rnieście stworzyły psychiczną potrzebę zorganizowania form wypoczynku i rozrywki.
Związek Zawodowy "Kolejarz" zorganizował świetlicę, w której koncentrowało się życie kulturalne w mieście. Zorganizowano chór pod nazwą "Lutnia", orkiestrę, zespół taneczny i pierwsze amatorskie występy artystyczne. W ten sposób mogłam wraz z koleżankami i kolegami spędzać wolny czas w pięknie urządzonej świetlicy i brać udział we wszystkich organizowanych imprezach.
Takie są moje przeżycia w pierwszym trudnym okresie mojego dzieciństwa. W tym mieście zawarłam związek małżeński, urodziłam troje dzieci, przepracowałam 45 lat w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej i od 12 lat jestem na emeryturze.
Bardzo często spotykam znajomych ludzi, którzy pamiętają ten czas i wspominamy naszą młodość spędzoną na gruzach tego miasta.
Irena Ignatowicz Tupalska